Upadłość „HANJIN” – i co dalej? Konsekwencje dla frachtujących i stron umowy sprzedaży (Część 1)

Trzeba zacząć od tego, że sytuacja spółki „Hanjin Shipping Co. Ltd” (dalej: „Hanjin”) jest dynamiczna i dopiero kolejne miesiące pokażą, czy spółka ta wyjdzie z sytuacji obronną ręką – np. poprzez przejęcie przez inną firmę, względnie przez dokapitalizowanie. Jest więc za wcześnie, aby przewidzieć, jaki finał spotka koreańskiego przewoźnika. Jednakże, dla tysięcy przedsiębiorców – w tym także polskich – problem istnieje tu i teraz, bo wciąż ogromna ilość kontenerów z towarami znajduje się „na morzu” albo utknęła w którymś z portów, względnie trafiła tam, gdzie trafić nie powinna. Oto scenariusze, z jakimi spotykamy się w praktyce.

 

Kontener z towarem zatrzymany w porcie

Żeby dobrze zrozumieć na czym polega problem z postępowaniem upadłościowym „Hanijn”, trzeba wziąć pod uwagę fakt, że gdy tylko jasnym stało się, że koreański armator ma problemy z wypłacalnością, wszyscy jego wierzyciele podjęli nadzwyczajne kroki, aby maksymalnie szybko zabezpieczyć odzyskanie swych należności, a przynajmniej zwiększyć szanse na odzyskanie jakichkolwiek kwot.

Zarządcy terminali kontenerowych w niemal wszystkich portach świata zaczęli obawiać się, że armator nie ureguluje opłat za korzystanie z portu, w tym przede wszystkim należności za postój i obsługę tysięcy kontenerów. Oczywiście dotyczyło to przede wszystkim tych jednostek kontenerowych, które już znalazły się na terminalu, bo albo zostały wyładowane ze statku (i czekały na podjęcie) albo dopiero miały być załadowane na statek, względnie zostały zwrócone jako puste (po odebraniu ładunku). Jak pokazuje praktyka naszej Kancelarii, rozwiązania stosowane przez porty w celu zabezpieczenia roszczeń były przeróżne. Pomijając oczywiste przypadki aresztu statków grupy „Hanjin” w różnych portach świata, czy sytuacje, w których odmawiano wejścia statkom do danego portu w obawie, że raz wyładowane kontenery (oraz sam statek) wygenerują koszty, których nie będzie potem komu pokryć, przedmiotem szczególnego zainteresowania ze strony wierzycieli stały się same kontenery. W części wypadków, operatorzy terminali próbowali stosować „zastaw” na jednostkach kontenerowych, przy czym słowo zastaw zostało wzięte w cudzysłów, bo z prawnego punktu widzenia w grę wchodzić mogą w rzeczywistości różne instytucje, które – w zależności od danej jurysdykcji – uprawniają do zatrzymania kontenera na zabezpieczenie (przywilej, prawo zatrzymania, orzeczenie sądu o udzieleniu zabezpieczenia poprzez zajęcie, etc.). Bez względu na nazwę, efekt dla właściciela towaru, czy mówiąc dokładniej gestora ładunku (o czym niżej) jest jednak podobny: nie można dostać się do towarów znajdujących się wewnątrz kontenera. A przynajmniej nie za darmo.

Problem warto opisać na przykładzie. Polski eksporter (sprzedawca) towaru sprzedaje swój produkt na warunkach Cost, Insurance & Freight, zawierając umowę przewozu ładunku morzem i opłacając fracht za transport z Europy do Azji. W trakcie przeładunku towaru na kontenerowiec oceaniczny w jednym z największych europejskich portów kontenerowych, zarządca terminalu odmawia załadunku towaru i oświadcza, że zatrzymuje kontener (z towarem w środku) na zabezpieczenie swych roszczeń względem armatora. Oczywiście, można rozpocząć działania prawne zmierzające do zwolnienia samego ładunku, ale to wymaga czasu – w optymistycznym wariancie, liczonego najczęściej w tygodniach. Tymczasem, odbiorca w Azji oczekuje, że zakupiony przez niego ładunek trafi do portu przeznaczenia najszybciej, jak to możliwe, bo każdy dzień opóźnienia może generować u niego straty – zwłaszcza w razie planowanej wcześniej dalszej odsprzedaży na rzecz kolejnego kupującego (na marginesie: w rekordowych przypadkach znanych nam w praktyce, towar od momentu załadowania na statek do wyładunku w porcie docelowym, był przedmiotem dalszej sprzedaży… ponad 100 razy (!)). Czas przestoju kontenera z ładunkiem w porcie pracuje więc na niekorzyść stron umowy sprzedaży.

 

Zwolnienie kontenera po wpłacie „depozytu”

W portach wyładunkowych w Azji często stosowanym rozwiązaniem jest „depozyt” wpłacany przez odbiorcę na rzecz portu – często w równowartości kilkudziesięciu tysięcy złotych. Bez jego otrzymania zarządca terminalu zwykle odmawia wydania kontenerów obawiając się (skądinąd nie bezpodstawnie), że od przewoźnika swoich należności już nie uzyska. Lokalne uwarunkowania i uznanie portu decydują o tym, czy „depozyt” jest zwracany, czy też nie, przy czym sprawdzonym przez naszą Kancelarię rozwiązaniem było wynegocjowanie zwalniania kontenerów partiami w ramach tego samego depozytu, co pozwalało uniknąć wpłaty depozytu za kilkadziesiąt kontenerów jednocześnie – tym bardziej, że nie ma gwarancji późniejszego, szybkiego odzyskania tej kwoty. Tym samym, tylko pewna kwota (konkretnie równowartość depozytu za dwa kontenery) była w ryzyku odbiorcy, co z punktu widzenia wartości towaru było atrakcyjnym i relatywnie bezpiecznym wariantem. Rozwiązanie każdego z takich problemów musi być jednak poprzedzone dokładną analizą prawną każdego przypadku, koordynacją działań ze spedytorem lub lokalnym agentem, delikatnym podejściem do negocjacji z operatorem terminalu, a najczęściej także – z drugą stroną umowy sprzedaży. Nie istnieje jeden, powtarzalny scenariusz, bo i polityka portów zmienia się z tygodnia na tydzień.

 

Zwolnienie kontenera po zaspokojeniu należności terminalu

Trzeba otwarcie powiedzieć, że część zarządców terminali kontenerowych doskonale zadaje sobie sprawę z tego, że któraś ze stron sprzedaży jest żywo zainteresowana jak najszybszym rozwiązaniem problemu i będzie wolała ponieść dodatkowe koszty, byleby tylko towar szybciej trafił do odbiorcy, zamiast angażować się w spór prawny. Dlatego też w niektórych portach zarządcy stawiają sprawę jasno: pozwolimy na przeładunek towaru z zajętego kontenera „Hanjin”, do jednostki kontenerowej innego armatora, co pozwoli na jego wysłanie do odbiorcy, ale tylko po zapłaceniu kosztów terminalowych (przede wszystkim postoju) przez stronę zainteresowaną przeładunkiem.

Problem polega na tym, że łączne opłaty, które trzeba uiścić za umożliwienie przeładunku sięgają w niektórych europejskich portach co najmniej kilku tysięcy euro, a zarządcy (operatorzy) zastrzegają, że za każdy kolejny dzień zwłoki będą naliczać przestojowe po stawce rzędu kilkuset euro. To musi budzić zdziwienie, bo jeśli kontener jest na terminalu dopiero kilka dni, to tego typu kwoty są niezwykle wygórowane i zupełnie nie przystają do zwykłych stawek demurrage’owych.

Okazuje się bowiem, że w związku z postępowaniem upadłościowym „Hanjin” wiele terminali w trybie natychmiastowym przestało stosować dotychczasowe uregulowania dotyczące stawek demurrage czy detention i w miejsce tego wprowadziły opłaty według własnej, bardzo wysokiej taryfy. Teoretycznie frachtujący (np. polski eksporter towaru na warunkach CIF) mógłby się sprzeciwić i argumentować, że według warunków zawartej przez niego umowy przewozu, stawki demurrage za pierwsze siedem dni powinny wynosić np. 30 EUR/dziennie. Tyle, że w praktyce ten zarzut musiałby zostać zaadresowany do przewoźnika, który obecnie nie jest w stanie doprowadzić do zwolnienia swoich kontenerów w porcie – chyba, że uzyska np. stosowne zezwolenie sądu, wzorem tego, otrzymanego od Sądu Upadłościowego w USA (ściślej: United States Bankruptcy Court for the District of New Jersey). Szanse na to są jednak niewielkie w przypadku większości portów, a w każdym razie procedura ta byłaby kosztowna i czasochłonna na tyle, by zniechęcić mniejsze podmioty od podejmowania takiej próby.

Polski eksporter staje więc przed sytuacją, w której nie może zmusić przewoźnika do wykonania zawartej umowy przewozu (i to często pomimo zapłaconego już frachtu), a jednocześnie terminal kontenerowy konsekwentnie odmawia dostępu do towaru – w tym zezwolenia na jego przeładunek – o ile nie otrzyma opłaty rzędu co najmniej kilku tysięcy euro. Można się zastanawiać, dlaczego eksporter, jeśli nawet jest gotowy pokryć wszelkie koszty terminalowe, musi płacić kwoty wielokrotnie większe, niżby to wynikało z czasu postoju kontenera w porcie. W mojej ocenie część zarządców terminali założyła, że i tak poniesie straty, bo za niektóre kontenery nie zapłaci ani przewoźnik, ani frachtujący. Ten ostatni, jeśli jest jednorazowym klientem z mało przystępnej jurysdykcji (jak np. niektóre Państwa południowej Azji) może zdecydować się porzucić ładunek – zwłaszcza jeśli przedstawia on niewielką wartość, mniejszą niż suma należności dla terminalu. Zarządcy terminali mogli więc przypuszczalnie uznać, że koszty i ryzyko tych transakcji należy w maksymalnym stopniu przerzucić na wypłacalnych klientów – by zminimalizować i tak nieuniknione straty. De facto więc wypłacalni i bardziej przymuszeni okolicznościami gestorzy ładunku, będą „zrzucać się” na tych, którzy unikną płatności na rzecz terminalu, a przynajmniej nie spieszą się obecnie z płatnością.

 

Czy porzucenie kontenera jest rozwiązaniem?

Dla części podmiotów – w tym przywołanego w przykładzie polskiego eksportera – pozornie kuszącym wariantem może być porzucenie towaru, zamiast ponoszenia dodatkowych kosztów. Przede wszystkim, opłaty żądane przez terminal kontenerowy za przeładunek do innego kontenera mogą być liczone w tysiącach euro. Gdy dodamy do tego jeszcze fracht dla nowego przewoźnika (który ma dokonać przewozu, którego „Hanjin” już nie wykona pomimo otrzymania frachtu), to łączne koszty wyekspediowania towaru mogą znacznie przekraczać jego wartość. Logicznie rzecz biorąc, skoro z uwagi na szczególną sytuację jaką jest postępowanie upadłościowe koreańskiego armatora, każdy dąży do minimalizowania swoich strat bez oglądania się na innych (vide: opisane wyżej wygórowane opłaty terminalowe), to równie bezwzględnie mogą zachować się frachtujący, przerzucając problem z powrotem na terminal. W końcu, gdy „Hanjin” towaru z terminalu nie zabierze, a frachtujący nie zapłaci za postój kontenera lub jego przeładunek, to port musi w jakiś sposób zagospodarować kontener z ładunkiem na bliżej nieokreślony czas. Dla efektu skali wystarczy taki kontener przemnożyć przez kilkuset frachtujących skłonnych do porzucenia ładunku i oto terminal stoi przed nie lada problemem.

Za zastosowaniem powyższego rozwiązania może też przemawiać sama umowa sprzedaży – zwłaszcza jeśli problem pojawił się w porcie przeładunkowym, a polski eksporter sprzedający na warunkach CIF załadował towar np. w Gdyni i wykonał swe obowiązki dotyczące nadania towaru do przewozu (więcej o relacji sprzedający-kupujący w drugiej części opracowania). Teoretycznie sprzedawca mógłby więc przyjąć, że problem już go nie dotyczy, a towar nie jest wart inwestowania kolejnych sum i lepiej porozumieć się z kupującym odnośnie przesłania nowej partii ładunku – bez płacenia czegokolwiek operatorowi terminalu, który zatrzymał kontener „Hanjin”.

Dziś nie wiemy jeszcze jak zachowają się zarządcy terminali kontenerowych w takich sytuacjach, ale trzeba być niezwykle ostrożnym przy decydowaniu się na powyższy wariant. Dochodzenie roszczeń – zwłaszcza w ramach państw Unii Europejskiej – nie jest skomplikowane. Jeśli więc polski eksporter ładunek porzuci, a terminal naliczy przez kolejne tygodnie opłaty rzędu kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu tysięcy euro, to kwoty tej prawie na pewno nie uda się zaspokoić ze sprzedaży porzuconego ładunku (o ile zarządca terminalu taką przeprowadzi). Pozostanie więc do zapłaty spora kwota, którą podmiot zarządzający terminalem może chcieć ostatecznie obciążyć frachtującego/właściciela ładunku. Nieformalnie mówi się już o tym, że prawnicy portów w poszczególnych jurysdykcjach usiłują stosować różne podstawy prawne dla zbudowania roszczenia względem gestora ładunku (poszukując źródła odpowiedzialności w przechowaniu, prowadzeniu cudzych spraw bez zlecenia, bezumownym korzystaniu itp.). Polski eksporter musi więc przynajmniej uwzględnić ryzyko, że porzucenie towaru na obecnym etapie może w przyszłości wiązać się z roszczeniem ze strony terminalu kontenerowego o zapłatę wielotysięcznych należności. Jak wspomniałem wyżej, ryzyko będzie relatywnie większe w przypadku portów europejskich, bowiem z uwagi na przynależność Polski do UE bariera jurysdykcyjna jest stosunkowo mniejsza, a kwota już choćby kilku tysięcy euro może zachęcać do procesowania się z frachtującym lub właścicielem towaru (jeśli nie są jednym i tym samym podmiotem). O najlepszym możliwym rozwiązaniu znowu decydować będą okoliczności danego przypadku, w tym ilość i wartość towaru, wysokość opłat naliczonych przez terminal czy ustalenia z drugą stroną umowy sprzedaży.

 

W kolejnej części poruszona zostanie m.in. kwestia wyładunku kontenerów „Hanjin” w innym porcie, niż docelowy, a także wyjaśnimy nieco szerzej niektóre uwarunkowania prawne w relacji sprzedający-kupujący.

 

Nowe rozporządzenie MGMiŻŚ w sprawie jachtów morskich

Z dniem 21 września 2016 r. wchodzi w życie  rozporządzenie Ministra Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej z 12 sierpnia 2016 r. w sprawie inspekcji jachtów morskich, instrukcji bezpieczeństwa jachtu morskiego i wzoru karty bezpieczeństwa jachtu morskiego.

Powyższe rozporządzenie reguluje kwestie przeprowadzania inspekcji jachtów morskich, w zależności od jego parametrów oraz przeznaczenia, określa wytyczne dotyczące instrukcji bezpieczeństwa jachtu morskiego, a także procedurę weryfikacji przez organ inspekcyjny opracowania  instrukcji bezpieczeństwa jachtu morskiego oraz związane z tym konsekwencje dotyczące prowadzonej działalności lub uprawianej żeglugi.

Rozporządzenie zawiera dwa załączniki: pierwszy  wskazuje elementy, jakie zawiera instrukcja bezpieczeństwa jachtu morskiego, oraz wytyczne dotyczące opracowywania oraz stosowania instrukcji bezpieczeństwa jachtu morskiego, drugi zaś stanowi wzór karty bezpieczeństwa jachtu morskiego.

Tekst rozporządzenia znajdziecie Państwo tutaj.

Przepisy o formie dokumentowej – usankcjonowanie dotychczasowej praktyki

Informatyzacja społeczeństwa stale wymusza przeorganizowanie otaczającej nas rzeczywistości – również prawnej. Zmiany w kodeksie cywilnym odnoszące się do form czynności prawnych i wprowadzające zupełnie nową formę opartą o prawo niemieckie – formę dokumentową -jest odpowiedzią na potrzeby obrotu gospodarczego.

Omawiana forma stanowi nowy typ formy szczególnej, mniej sformalizowany niż forma pisemna co znajduje wyraz głównie w rezygnacji z konieczności złożenia własnoręcznego podpisu, a co za tym idzie – stanowi ona odrębną formę od formy pisemnej czy też formy elektronicznej.

Zgodnie z brzmieniem nowego art. 772 Kodeksu cywilnego, do zachowania formy dokumentowej czynności prawnej wystarcza złożenie oświadczenia woli w postaci dokumentu, w sposób umożliwiający ustalenie osoby składającej oświadczenie.

Ustawodawca, by rozwiać wszelkie wątpliwości co do pojęcia dokumentu wprowadza jego definicję legalną w art. 773 Kodeksu cywilnego: dokumentem jest nośnik informacji umożliwiający zapoznanie się z jej treścią.

Obydwa przepisy statuują konstytutywne przesłanki jakie należy spełnić by móc określić coś mianem formy dokumentowej.

Pierwszą z przesłanek jest nośnik informacji, który pozwoli zapoznać się z treścią złożonego oświadczenia woli. Treść dokumentu może zostać zatem dowolnie ujawniona (np. znaki graficzne, dźwięk, obraz), a także utrwalona na dowolnym nośniku (np. papier lub plik) i za pomocą dowolnych środków (pióro, komputer, telefon komórkowy). Konieczne jednak jest, by treść zapisana na dowolnym nośniku była możliwa do odtworzenia dla drugiej strony czynności prawnej, czy też na potrzeby postępowania sądowego.

Drugą z przesłanek jest takie złożenie oświadczenia woli, które pozwoli ustalić tożsamość osoby składającej owo oświadczenie, przy czym może to nastąpić, np. na podstawie samej treści dokumentu, lub też po zweryfikowaniu urządzenia za pomocą, którego zostało złożone oświadczenie.

Forma dokumentowa może zostać zastrzeżona dla określonej czynności prawnej jako forma umowna lub ustawowa. Znowelizowane przepisy już przewidują formę dokumentową w art. 720 §2 Kodeksu cywilnego, który stanowi, że umowa pożyczki, której wartość przenosi tysiąc złotych, wymaga zachowania formy dokumentowej. Jednak nie ulega wątpliwości, że podstawowe znaczenie forma dokumentowa będzie miała jako forma umowna.

Obecnie wprowadzone przepisy określają następstwa zastrzeżenia oraz zachowania formy dokumentowej. Zgodnie z art. 73 §1 K.c., jeżeli ustawa zastrzega dla określonej czynności formę dokumentową, czynność ta jest nieważna tylko, gdy ustawa przewiduje rygor nieważności.

Zastrzeżenie formy pisemnej albo dokumentowej bez rygoru nieważności skutkuje tym, że w przypadku niezachowania zastrzeżonej formy nie jest w sporze dopuszczalny dowód z zeznań świadków lub z przesłuchania stron na fakt dokonania czynności, chyba że zachowanie tej formy zastrzeżone zostało jedynie dla wywołania określonych skutków prawnych.

Tym samym należy mieć na uwadze wyjątki opisane w kolejnych paragrafach artykułu 74 K.c. oraz szczególne postanowienia dotyczące przedsiębiorców: W przypadku gdy umowę zawartą pomiędzy przedsiębiorcami bez zachowania formy dokumentowej jedna strona niezwłocznie potwierdzi w dokumencie skierowanym do drugiej strony, a dokument ten zawiera zmiany lub uzupełnienia umowy, niezmieniające istotnie jej treści, strony wiąże umowa o treści określonej w dokumencie potwierdzającym, chyba że druga strona niezwłocznie się temu sprzeciwiła w dokumencie.

Natomiast gdy strony umownie zastrzegą dla czynności prawnej formę dokumentową bez określania skutków niezachowania owej formy należy traktować ją jako zastrzeżoną wyłącznie dla celów dowodowych.

Wprowadzone zmiany z pewnością usprawnią i przyspieszą dokonywanie czynności prawnych. Zmiany w przepisach będą sporym ułatwieniem, szczególnie dla przedsiębiorców, którzy na co dzień opierają własne działania na elektronicznych sposobach wymiany informacji jak i również dla osób nie potrafiących czytać lub pisać.

W praktyce wprowadzona nowelizacja jednak może nieść pewne utrudnienia w ustalaniu tożsamości osoby składającej oświadczenie woli, a w związku z tym ryzyko dokonywania czynności pranych w oparciu o formę dokumentową.

 

 

 

 

Ustawa stoczniowa – nowa szansa dla przemysłu stoczniowego?

Dnia 10 sierpnia 2016 r. opublikowana została ustawa o aktywizacji przemysłu okrętowego i przemysłów komplementarnych.

Ustawa ma za zadanie aktywizować i rozwijać przemysł stoczniowy w Polsce poprzez  stworzenie nowych ram prawnych, organizacyjnych oraz finansowych. Ponadto przewiduje rozwój ośrodków badawczo-rozwojowych związanych z budownictwem okrętowym.

Powyższe cele mają być realizowane poprzez szeroko rozumiane udogodnienia w sferze m.in.:

  • prawa podatkowego – poprzez wprowadzenie zerowej stawki VAT na produkcję oraz import części i wyposażenia dla jak najszerszego katalogu jednostek pływających, jak również wprowadzenie nowego zryczałtowanego podatku od wartości sprzedanej produkcji w wysokości 1 %;
  • funkcjonowania specjalnych stref ekonomicznych, które będą mogły obejmować grunty przeznaczone na produkcję okrętową, działalność w zakresie budownictwa okrętowego i produkcji komplementarnej. Ustawa będzie dawać możliwość zwiększenia obszaru strefy na wniosek ministra właściwego do spraw gospodarki morskiej;
  • szeroko pojętego wsparcia publicznoprawnego, poprzez dopuszczenie branży okrętowej do dostępu do środków Unii Europejskiej, w tym między innymi do kredytu technologicznego czy premii technologicznej.

Zgodnie z opinią Ministerstwa wprowadzenie powyższych instrumentów ma realnie wpłynąć na konkurencyjność polskiego przemysłu okrętowego i przemysłów komplementarnych w warunkach nierównej konkurencji na rynkach międzynarodowych – w szczególności państw Azji Wschodniej.

Nowa ustawa przewiduje ponadto rozwój ośrodków badawczo-rozwojowych opracowujących innowacyjne typy statków, szczególnie pod względem rozwiązań proekologicznych.
Zgodnie z przedstawionymi przewidywaniami aktywizacja przemysłu okrętowego i przemysłów komplementarnych ma przyczynić się do zmniejszenia liczby osób, które po likwidacji stoczni produkcyjnych pozostały bez pracy. Ambitny plan Ministerstwa zakłada utworzenie ok. 3 tysięcy nowych miejsc pracy. Kluczowe wydają się być zapewnienia rządu, że wszystkie przewidziane przez ustawę instrumenty pomocy są zgodne z unijnymi regulacjami, chociaż na uwadze mieć należy fakt, iż akt ten nie był jeszcze konsultowany z Unią Europejską.

Pozostaje mieć nadzieje, że ustawa, która wejdzie w życie 1 stycznia 2017 r., stworzy realną – tak długo oczekiwaną – pomoc dla polskich przedsiębiorstw, odpowiadającą strategiom, celom oraz wizji rynku europejskiego strzeżonego przez Komisję Europejską. Co najważniejsze pomoc ta jednocześnie będzie wspierać rozwój oraz poprawę konkurencyjności całej polskiej gospodarki.

Tekst nowej ustawy znajdziecie Państwo tutaj.

 

Wywiad z mec. Maciejem Grudzińskim na portalu gospodarkamorska.pl

Na stronie branżowego portalu gospodarkamorska.pl ukazał się wywiad z mec. Maciejem Grudzińskim dotyczący m.in. specyfiki pracy z prawem morskim i ciekawymi zagadnieniami z zakresu shippingu. Mec. Grudziński odpowiadał na pytania dotyczące aresztu statków, ubezpieczeń morskich czy najczęstszych szkód powstałych w transporcie morskim.

Serdecznie zapraszamy do lektury: www.gospodarkamorska.pl

Herring Szczecin 2016

20 maja odbyło się w Szczecinie kolejne – dwudzieste pierwsze – międzynarodowe spotkanie branżowe Herring Szczecin 2016. Stanowi ono stały element w kalendarzu zarówno polskiej, jak i zagranicznej branży morskiej. Wśród uczestników tegorocznego spotkania nie zabrakło oczywiście wspólników Kancelarii „Rosicki, Grudziński & Co.” – radców prawnych Piotra Rosickiego oraz Macieja Grudzińskiego.

Przypominamy, że pierwsze spotkanie sektora morskiego – odbywające się wówczas jeszcze pod nazwą Baltic Herring Meeting – odbyło się w 1996 r. w Akademii Morskiej. Wówczas zgromadziło około czterystu gości. Do dnia dzisiejszego cieszy się opinią jednej z najważniejszych imprez tego typu w Polsce.

Udział w seminarium „The power of information in the fleet management”

14 marca w Pomorskim Parku Naukowo-Technologicznym w Gdyni odbyło się seminarium „The power of information in the fleet management” zorganizowane przez firmę TRYGGMAR Ltd.

Uczestnicy seminarium nawiązali w swoich wystąpieniach do głównego tematu konferencji, to jest wpływu jakości informacji na decyzyjność w zarządzaniu flotą.

Prelegentem otwierającym seminarium był mec. Maciej Grudziński z Kancelarii Rosicki, Grudziński & Co. Głównym celem jego prezentacji było przedstawienie realnego ryzyka, na jakie narażony jest armator w sytuacji, gdy przepływ informacji wewnątrz firmy jest zakłócony.

Kancelaria Rosicki, Grudziński & Co. została zaproszona do wzięcia udziału w seminarium jako współautor najnowszego międzynarodowego opracowania o prawie morskim, wydawanego w języku angielskim w ramach publikacji pod tytułem „The International Comparative Legal Guide to Shipping Law”, publikowanej przez wydawnictwo Global Legal Group Ltd. z siedzibą w Londynie. W opracowaniu wzięły udział czołowe światowe kancelarie specjalizujące się w prawie morskim. Z prośbą o przygotowanie części dotyczącej Polski wydawcy zwrócili się do szczecińskiej kancelarii, podkreślając stałą obecność prawników zespołu Rosicki, Grudziński & Co. w sprawach dotyczących międzynarodowego obrotu morskiego.

Więcej informacji o seminarium znajdą Państwo na branżowym portalu internetowym Infomare.pl.

Czy zawezwanie do próby ugodowej zawsze przerywa bieg przedawnienia?

Zawezwanie do próby ugodowej stanowi niedrogi, a zarazem skuteczny sposób na przerwanie biegu przedawnienia przysługującego nam roszczenia i uniknięcie przykrych konsekwencji z tym związanych. Z uwagi na szereg zalet, stało się ono jednym z najbardziej rozpowszechnionych narzędzi wierzycieli, wykorzystywanym w praktyce w celu przedłużenia okresu w jakim mogą oni ścigać opieszałych dłużników.

Atrakcyjność instytucji zawezwania do próby ugodowej wywodzi się – między innymi – z mniejszego stopnia sformalizowania postępowania wywołanego próbą ugodową i panujących w nim łagodniejszych rygorów dowodowych, jak również niskich opłat sądowych, które – w zależności od wysokości wartości przedmiotu sporu – wynoszą 40 zł bądź 300 zł (odpowiednio art. 23 pkt 3 i art. 24 pkt 5 u.k.s.c.).
Zawezwanie do próby ugodowej wykorzystywane jest często przez tych przedsiębiorców, którzy potrzebują więcej czasu na rzetelne przygotowanie sprawy, zebranie materiału dowodowego, czy też przeprowadzenie do końca negocjacji z dłużnikiem.

Praktyka opierania się na instytucji zawezwania do próby ugodowej w celu przerwania biegu przedawnienia wyjątkowo często stosowana jest przez przedsiębiorców z branży TSL (Transport Spedycja Logistyka), gdzie terminy przedawnienia dla roszczeń wynikających z umowy przewozu, umowy spedycji, czy innych, ściśle z nimi powiązanych, są stosunkowo krótkie.

Przypomnijmy – dla roszczeń związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej podstawowy termin przedawnienia wynosi, co do zasady, trzy lata. Kontrastować to należy z roszczeniami w branży transportowej, gdzie dominują terminy przedawnienia nie przekraczające roku. W przepisach krajowych jednoroczny termin przedawnienia ma zastosowanie m. in. przy roszczeniach z tytułu spedycji, przewozu kodeksowego, czy też drogowego przewozu towarów. Także w relacjach międzynarodowych, krótki termin przedawnienia jest generalną zasadą. Konwencja o umowie międzynarodowego przewozu drogowego towarów (CMR) wprowadza podstawową regułę jednorocznego terminu przedawnienia dla roszczeń nią objętych, podobnie jest w przypadku nie ratyfikowanej jeszcze przez Polskę Konwencji budapeszteńskiej w sprawie umowy przewozu ładunków żeglugą śródlądową (CMNI), czy też Przepisów Ujednoliconych o Umowie Międzynarodowego Przewozu Towarów Kolejami (CIM).

W niektórych przypadkach terminy te są oczywiście dłuższe (np. trzyletnie w przypadku stwierdzenia rażącego niedbalstwa lub winy umyślnej w międzynarodowym przewozie drogowym, dwuletnie w przypadku niektórych typów roszczeń wynikających z Konwencji CIM jak i roszczeń z Konwencji Montrealskiej). Są jednak również sytuacje, w których termin przedawnienia nie wynosi nawet roku – w przypadku dochodzenia roszczeń regresowych przez spedytora względem przewoźnika, któremu powierzył wykonanie przewozu, termin przedawnienia wynosi tylko 6 miesięcy, natomiast roszczenia z tytułu zwłoki w krajowym przewozie drogowym – zaledwie 2 miesiące.

W świetle tak stosunkowo krótkich terminów przedawnienia i – jednocześnie – wysokiego stopnia sformalizowania postępowania sądowego przed polskimi sądami, nie powinno budzić zdziwienia, że przedsiębiorcy, a w szczególności przedsiębiorcy z branży TSL, bardzo często sięgają po instytucję zawezwania do próby ugodowej, posługując się nią raczej instrumentalnie, w celu wydłużenia czasu na rzetelne przygotowanie powództwa, lub też zakończenie negocjacji rozpoczętych i toczących się poza sądem.

Skorzystanie z dobrodziejstw tej instytucji nie jest jednak tak proste i oczywiste, jak wydawałoby się na pierwszy rzut oka.

W praktyce brak jest jakichkolwiek wątpliwości i przyjmuje się niemalże jako pewnik, że pierwsze zawezwanie do próby ugodowej przerywa bieg przedawnienia. Oznacza to, że z chwilą zakończenia postępowania pojednawczego, termin ten zaczyna biec od początku. Jest to wygodne w przypadku roszczeń z dłuższym terminem przedawnienia, jednakże dla roszczeń o jednorocznym lub krótszym terminie, taki manewr często okazywał się niewystarczający – nieraz, w celu zebrania odpowiedniej dokumentacji lub zebrania innego materiału dowodowego, konieczne było wydłużenie terminu przedawnienia o, przykładowo, dalszy rok.
Co do powyższego jednak należy poczynić jedno zastrzeżenie – zawezwanie do próby ugodowej nie wywoła skutku przerwania biegu przedawnienia, jeżeli druga strona wykaże, że zostało ono złożone przez wnioskodawcę wyłącznie w tym celu, bez faktycznej woli zawarcia jakiejkolwiek ugody. W przypadku takim nie może być ono uznane za „czynność przed sądem przedsięwziętą bezpośrednio w celu dochodzenia lub ustalenia albo zaspokojenia lub zabezpieczenia roszczenia” – co stanowi przesłankę niezbędną dla przerwania biegu przedawnienia. Oczywiście wykazanie przez przeciwnika, że wnioskodawca wezwał go do ugody przed sądem wyłącznie w celu przerwania biegu przedawnienia, a nie z wolą faktycznego pojednania się, jest wyjątkowo trudne, jeżeli nie niemożliwe.

Tymczasem w doktrynie czy też sądownictwie brak było dotychczas jednoznacznego konsensusu, jak sytuacja kształtuje się w przypadku drugiego i kolejnego zawezwania do próby ugodowej w sprawie tego samego roszczenia.

Dużo zamieszania wprowadziło dość kontrowersyjne orzeczenie Sądu Apelacyjnego z dnia 29 lipca 2010 r., wskazujące, że drugie i kolejne zawezwanie do próby ugodowej może być nieskuteczne, bowiem istnieje domniemanie, że zmierza do uniknięcia skutków przedawnienia, a nie do faktycznego dochodzenia roszczenia. Sąd przyjmował, że już po pierwszym zawezwaniu do próby ugodowej dochodzący roszczenia miał pełną świadomość czy jego przeciwnik procesowy zaspokoi je w drodze ugody, czy też nie. Tym samym w ocenie Sądu brak jest jakichkolwiek racjonalnych podstaw do przyjęcia, że „kolejne zawezwanie do (…) do próby ugodowej, w tożsamym zakresie objętym pierwotnym zawezwaniem, będzie czynnością (…) dającą realną szanse na zawarcie ugody, a nie zmierzającą wyłącznie do przerwania biegu przedawnienia.”

Powyższa argumentacja Sądu Apelacyjnego postawiła duży znak zapytania nad przyjętą i utrwaloną już praktyką wielokrotnego przerywania biegu przedawnienia za pomocą instytucji zawezwania do próby ugodowej – w szczególności w sprawach w których termin przedawnienia został skrócony przez ustawodawcę.

Najnowszy wyrok Sądu Najwyższego z dnia 28 stycznia 2016 r. rozwiał wieloletnie wątpliwości w sposobie interpretacji powyższych przepisów i jednoznacznie wskazał, że brak jest racjonalnych podstaw do przyjęcia, że drugie i każde kolejne zawezwanie do próby ugodowej nie zmierza bezpośrednio w celu dochodzenia lub ustalenia albo zaspokojenia roszczenia. Kontynuując swój wywód Sąd Najwyższy podkreślił, że kolejne zawezwanie do próby ugodowej jest taką czynnością, która może wywołać skutki przewidziane w art. 123 par 1 pkt 1 Kodeksu cywilnego, ale tylko w sytuacji w której z okoliczności stanu faktycznego wynika, że czynność tę przedsięwzięto bezpośrednio w celu wskazanym w tym przepisie. Oznacza to, że brak jest jakichkolwiek podstaw do generalizowania i stawiania bezpodstawnej tezy – co uczynił Sąd Apelacyjny – że celem każdego kolejnego zawezwania do próby ugodowej jest jedynie przerwanie biegu przedawnienia. Sąd Najwyższy nie neguje takiej hipotetycznej możliwość ale tylko w sytuacji w której okaże się, że bezpośrednim celem przedsięwzięcia każdego kolejnego zawezwania do próby ugodowej nie jest dochodzenie lub ustalenie albo zaspokojenie roszczenia. Z powyższego bezsprzecznie wynika, że ciężarem dowodu będzie obciążona strona chcąca wykazać, że zawezwanie do próby ugodowej było pozorne i miało na celu jedynie przerwanie biegu przedawnienia – co w praktyce wydaje się być bardzo utrudnione.

Mając powyższe na uwadze Sąd Najwyższy uznał, że zawezwanie do próby ugodowej jest czynnością przerywającą bieg przedawnienia, jeżeli stanowczo nie ustalono, że przedsięwzięto ją bezpośrednio w innym celu niż wskazany w art. 123 par 1 pkt 1 k.c.

Angielski sąd apelacyjny: Umowy z O.W. Bunker nie podlegały Sale of Goods Act

O sprawie upadłości grupy O.W. Bunker mówi się w środowisku shippingowym od dawna, bowiem bankructwo duńskiego potentata na rynku paliw okrętowych dotknęło tysięcy podmiotów – w tym w szczególności armatorów oraz faktycznych dostawców paliwa. Angielski Court of Appeal orzekł, że dostawcy paliw nie będą mogli dochodzić zapłaty w oparciu o Sale of Goods Act 1979

Długo oczekiwane orzeczenie angielskiego High Court w tej sprawie [(1) PST Energy 7 Shipping LLC and (2) Product Shipping & Trading S.A. v. (1) O.W. Bunker Malta Ltd and (2) ING Bank N.V. [2015] EWCA Civ 1058.] mec. Piotr Rosicki z naszej Kancelarii referował na portalu gospodarkamorska.pl już w lipcu 2015 r. (zob. artykuł „Sprawa grupy OW Bunker – precedensowe orzeczenie angielskiego High Court”). Warto jednak dla porządku przypomnieć skąd wziął się problem z O.W. Bunker i na czym polegał jego międzynarodowy zasięg.

Grupa O.W. Bunker dostarczała na całym świecie paliwa dla statków (przy czym działało tu wiele oddziałów i spółek zależnych O.W. Bunker, stąd dla uproszczenia podmioty te będą nazywane łącznie „grupą O.W. Bunker”). Grupa działała w oparciu o umowy wykorzystujące (w zależności od wariantu) wydłużony termin płatności za dostawę (zwykle kilkadziesiąt dni) wraz z prawem do używania paliwa po jego dostarczeniu, a także z zastrzeżeniem przejścia własności dopiero po uiszczeniu zapłaty za paliwo. Choć armatorzy chętnie zawierali umowę na dostawę paliw z duńską grupą, to w praktyce łańcuch dostaw odbywał się najczęściej przy udziale faktycznych dostawców, a więc kontrahentów grupy O.W. Bunker, którzy na jej polecenie (posiadając stosowną umowę z grupą) bunkrowali wskazany statek.

W momencie, gdy duńska O.W. Bunker ogłosiła upadłość (jak się wskazuje, najprawdopodobniej na skutek malwersacji w singapurskim oddziale grupy), jasnym stało się, że tysiące niezrealizowanych kontraktów uruchomią lawinę roszczeń. Na podstawie spraw, w które zaangażowana była m.in. nasza Kancelaria, można wskazać dwa najczęstsze warianty, w których pojawiały się problemy:
– armator zapłacił O.W. Bunker za paliwo, a faktyczny dostawca dostarczył je na statek, jednak ten ostatni nie otrzymał za nie zapłaty od grupy O.W. Bunker (która w międzyczasie ogłosiła upadłość);
– faktyczny dostawca dostarczył paliwo na statek i nie otrzymał za nie zapłaty, natomiast armator statku – wykorzystując ogłoszoną właśnie upadłość grupy O.W. Bunker – postanawiał także nie zapłacić grupie. Armatorzy słusznie zakładali, że upadły nie będzie przynajmniej w najbliższym czasie w stanie dochodzić tych roszczeń; jednocześnie jasnym było, że upadłość grupy O.W. Bunker wyłączy ją od przyszłych dostaw, co w ocenie armatorów zabierało grupie kartę przetargową w postaci zagrożenia wstrzymaniem kolejnych dostaw).

I tu należy wrócić do cytowanego wyżej orzeczenia angielskiego High Court, które – jak należało się od początku spodziewać – było przedmiotem apelacji. W wydanym orzeczeniu [(1) PST Energy 7 Shipping LLC and (2) Product Shipping & Trading S.A. v. (1) O.W. Bunker Malta Ltd and (2) ING Bank N.V. [2015] EWCA Civ 1058] Court of Appeal nie zajmował się jednak sprawą w całości po raz trzeci, lecz skoncentrował się jedynie na kwestii tego, czy kontrakt na dostawę paliwa przewidujący odwleczony termin płatności i zastrzegający przejście własności dopiero po zapłacie, podlega w ogóle ustawie Sale of Goods Act 1979 (dalej: „SGA 1979”). Problem nie był tylko teoretyczny – cała sprawa rozpoczęła się od tego, że armator, który wcześniej „skonsumował” otrzymane paliwo, zwrócił się do angielskiego arbitrażu o wydanie orzeczenia, które stwierdzałoby, że:
a) statek nie musi płacić za paliwo, bo grupa O.W. Bunker (która z kolei nabyła surowiec w łańcuchu dostaw zastrzegającym przejście własności po zapłacie) sama w ogóle nie dysponowała tytułem prawnym do niego; skoro tak, to zdaniem armatora, nie mogła skutecznie przenieść na nabywcę własności, a to jest co do zasady istotą umowy sprzedaży w prawie angielskim),
ewentualnie,
b) że armatorowi należy się odszkodowanie za nienależyte wykonanie kontraktu przez O.W. Bunker (tj. niemożność przeniesienia na armatora własności paliwa).

Sąd arbitrażowy, który zajmował się jeszcze szeregiem innych punktów, uznał jednak, że umowa w tym kształcie w zasadzie nie zawiera w ogóle zobowiązania do przeniesienia własności paliwa. Tym samym nie jest to klasyczna sprzedaż, a więc nie podlega SGA 1979. W konsekwencji nie zadziała przepis zawarty w sekcji 49 tej ustawy, dający prawo do dochodzenia zapłaty za sprzedawany towar.

Sprawa trafiła do High Court of Justice, który co do zasady podzielił zdanie sądu arbitrażowego i uznał, że przede wszystkim umowa zawarta przez O.W. Bunker faktycznie nie była sprzedażą podlegającą pod przepisy SGA 1979, co jednak nie pozbawia tej spółki roszczenia o zapłatę na zasadach ogólnych.

Sędzia Males udzielił armatorowi prawa do wniesienia apelacji od powyższego rozstrzygnięcia, ograniczając ją jednak zasadniczo do pytania, czy umowa z O.W. Bunker podlegała przepisom SGA 1979 i czy dawała prawo do żądania zapłaty w oparciu o sekcję 49 tego aktu.

Armator przed Court of Appeal usiłował wykazać m.in., że jeśli transakcja z grupą O.W. Bunker podlegała SGA 1979, to grupa nie wykonała swojego zobowiązania, bowiem sama wcześniej nie nabyła własności do paliwa, które następnie sprzedawała armatorowi. Tym samym, w ocenie armatora, grupa nie mogła skorzystać z roszczenia o zapłatę ceny przewidzianego w sekcji 49, bo przepis ten wskazuje, że podstawą roszczenia o zapłatę ceny jest to, aby sprzedawca w pierwszej kolejności przeniósł własność towaru na kupującego. Skoro zaś O.W. Bunker sama nabyła paliwo od podmiotu trzeciego z zastrzeżeniem własności, to w chwili zawarcia kontraktu z armatorem (a w praktyce i na późniejszym etapie – aż do zużycia paliwa) nie była właścicielem towaru, to tym bardziej nie mogła przenieść własności paliwa na armatora.

Stephen Cogley Q.C. reprezentujący interesy statku miał za sobą szereg wcześniejszych orzeczeń, które wydawały się wzmacniać jego pozycję procesową. Wskazał on, że w dotychczasowym orzecznictwie zgodnie przyjmowano, że sprzedaż z zastrzeżeniem przejścia własności mimo wszystko podlega przepisom SGA 1979. Faktycznie, orzeczenia w sprawach takich jak Borden (UK) Ltd v Scottish Timber Products Ltd [1981], Clough Mill Ltd v Martin [1985], Armour v Thyssen Edelstahlwerke A.G. [1991] czy Chaigley Farms Ltd v Crawford, Kaye & Grayshire Ltd [1996], wydawały się potwierdzać poprawność rozumowania armatora.

Jednakże Lord Moore–Bick podzielił zapatrywanie High Court of Justice i wskazał, że w powyższych sprawach sądy w ogóle nie zajmowały się odpowiedzią na pytanie, czy kontrakt przewidywał retrospektywne przejście własności w chwili, gdy dobra (w naszej sprawie: paliwo) były już w całości lub w części zużyte (a więc nie istniały). Zdaniem sędziego, w kontrakcie zawartym między O.W. Bunker, a armatorem, głównym zobowiązaniem wcale nie była obietnica przeniesienia własności paliwa ze sprzedającego na kupującego. Court of Appeal uznał, że cały kontrakt był raczej kombinowaną umową, w której grupa dostarczała paliwo armatorowi, który stawał się „bailee” (co dla uproszczenia i zrozumienia kontekstu można tłumaczyć jako „depozytariusz”) i uzyskiwał jednocześnie prawo do natychmiastowego używania przekazanego mu paliwa do napędu statku, natomiast dodatkowym zobowiązaniem grupy było przeniesienie na armatora własności tej części paliwa, która pozostało nieskonsumowane w chwili nadejścia terminu płatności. W konkluzji Lord Moore–Bick uznał, że skoro zobowiązanie do przeniesienia własności nie było „esencją” kontraktu (tj. nie to było dla stron najważniejsze), to ciężko mówić, że grupa nie wywiązała się z umowy z tego tylko powodu, że nie była właścicielem sprzedawanego towaru. Nie ma też więc podstawy, aby odmówić grupie zapłaty za dostarczone paliwo, choć podstawą roszczenia o zapłatę będzie raczej zobowiązanie kontraktowe (dopuszczalne w ramach swobody umów w common law), a nie sekcja 49 SGA 1979. Wtórował mu w tym Lord Longmore, który stwierdził jasno: „istnieją kontrakty na sprzedaż towarów, do których SGA 1979 nie znajdzie zastosowania. Dostawa paliwa z upoważnieniem („licencją”) do jego używania jest właśnie takim kontraktem. Z chwilą gdy paliwo zostało dostarczone, armator był jednak zobowiązany do zapłaty za nie i nie został zwolniony z tego obowiązku przez fakt, że grupa O.W. Bunker nie była w stanie przenieść (i nie przeniosła) na niego tytułu prawnego do paliwa, zanim zostało ono zużyte”.

Na marginesie warto dodać, że zgodnie z panującą praktyką orzeczniczą w Anglii, sądy co do zasady zmierzają do ustalenia tego, na co strony się faktycznie umówiły, a nie co pozornie może wynikać z treści umowy (odpowiednikiem tej koncepcji w prawie polskim może być np. art. 65 § 2 Kodeksu cywilnego, który stanowi, że „w umowach należy raczej badać, jaki był zgodny zamiar stron i cel umowy, aniżeli opierać się na jej dosłownym brzmieniu”). Jednakże, angielski Sąd Najwyższy (the Supreme Court) orzekł niedawno (zob. Arnold v Britton [2015] UKSC 36), że nie należy zupełnie wyręczać stron w wykładni umowy, byleby tylko nadać sens zawartemu kontraktowi. Oczywiście biznesowy „zdrowy rozsądek” oraz kontekst komercyjny zawartych umów są istotne i nie należy ich tracić z oczu, ale sąd nie powinien za wszelką cenę dążyć do nadania sensownej wykładni umowie, jeśli stoi to w sprzeczności z literalną treścią kontraktu. Court of Appeal w omawianej sprawie miał to na uwadze, jednak orzekł, że wcale nie wyręcza swym orzeczeniem armatora i grupy O.W. Bunker w interpretacji umowy, lecz po prostu udziela odpowiedzi na pytanie do czego tak naprawdę zobowiązały się strony. Fakt, że nazwały kontrakt sprzedażą nie oznacza bynajmniej, że przeniesienie własności było głównym elementem uzgodnień (bo faktycznie analiza kontraktu wskazała, że priorytetem była dostawa paliwa z prawem do jego używania, a niekoniecznie przeniesienie tytułu prawnego do tego towaru).

Na koniec trzeba powiedzieć, że powyższy wyrok ma znaczenie przede wszystkim dla dwóch rodzajów kontraktów na dostawę paliw:
– zawieranych na prawie angielskim,
albo
– podlegających prawu innych państw, stosujących jednak common law (a więc jurysdykcji m.in. takich jak Australia, Nowa Zelandia czy Singapur, które chętnie odwołują się do orzeczeń angielskich w zakresie przyjętych tam rozważań).

Niemniej, jak wskazują sprawy prowadzone przez naszą Kancelarię, gros umów z faktycznymi dostawcami podlega prawu lokalnemu, które często nie jest prawem angielskim, toteż orzeczenie Court of Appeal nie może być źródłem ogólnoświatowej wykładni umów zawieranych przy udziale grupy O.W. Bunker. Jest to natomiast ważna wskazówka co do tego, jak prowadzić roszczenia odszkodowawcze tam, gdzie w grę wchodzi prawo angielskie, względnie prawo państwa stosującego common law. W innych państwach rozważania lordów mogą mieć zaś znaczenie subsydiarne.

Wesołych Świąt

Z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia oraz Nowego Roku składamy wszystkim naszym Klientom oraz Współpracownikom życzenia wszelkiej pomyślności, zdrowia, szczęścia oraz ciepłych i radosnych chwil spędzonych w gronie rodzinnym.

Rosicki, Grudziński & Co. Kancelaria Radców Prawnych